środa, 27 lipca 2016

Zerowa próba złota, czyli kontramarka


      To taka kontra dla marki. Kokakola, Najki, Majkrosoft. Takie przekazanie czegoś więcej niż modelu naśladownictwa i rzeczy pożądania. Kontramarka została puszczona w obieg. Przekażcie sobie pałeczkę pokoju. Podaj dalej. Odbierasz?! To tylko głosy z sąsiedniej pólłkuli. Nie dręczą. Wykazują nadpobudliwość i ukazują rozstępy pomiędzy warstwami kory. Na tle brzozy siwiejąca ludzka postać wygląda jak brat ze starszą siostrą. Ona trzyma naręcz tlenu, a on wierzy w nią bezgranicznie. Nie śmie nawet pstryknąć ją w nos, zaprzeczyć jej słowom, choć pozwala sobie na równy i pewny oddech.  Ma sie rozumieć, nie powstał z liści, ale ich butwiejący zapach odebrał zmysły i przeniósł w miejsce gdzie rodzą się komary. Kiedy to komarzyce przygotowują się do walki o krew,  komary dostrajając trąbkę na łagodną nutę, lecą by odurzać się kwiatowym nektarem. Pamięta dobrze jak przyrzekł nie opuszczać miejsc, które przypominają się zapachem. Nadawał im przywilej, myślał, że są ważniejsze. A to pewnie tylko jakaś nadczynność nosowo-rdzeniowa. A może, sam fakt ożywiania wspomnień cieszył go jakoś nostalgicznie, na tyle, aby wąchać, chcieć i szukać.
- z nudnych cmentarzy, z nagrobków bez skazy, skazani na opinię bliskich zwierząt węszymy w tych zbutwielcach szukając mocy jeszcze większego zamroczenia niż to, które zostało nam naturalnie ofiarowane. Bez przebaczenia nam-
Coś w tym jest, powiedziałby chory na Alzheimera, ale nie powie, stadium zaawansowane. Chory próbuje uśmiechnąć się, zatuszować całą sprawę, wywinąć się tej niepamięci. Zrobić dobrą minę do złej choroby. Robi grymas, a karta wcześniej tak nerwowo, chaotycznie rozpisywana na myśli, ubierana w litery i słowa, teraz jaśnieje. Staje się blada, wystraszona, opuszczona. Kartka, ta pierwsza i ostatnia deska ratunku. Ta próba zapisu Macierzy. To uspokojenie, ta zerowa próba złota. Złotousta skłamała raz kolejny:
- akt trzeci, tragiczny, dramatem chce zakończyć chwile oskarżenia. Pobudka! Powódka po litrze w dupie i ten punkt stymulowany, Panie Sędzio, był.  Libacja pełną gębą, zarzygane szczegóły. Powódka po litrze stuknęła się palcem w czoło i palcem ściągnęła wstyd z ust, kiedy przekleństwem wypaliła broń-
I to tyle z próby uchwycenia i przytrzymania, choćby podduszenia, chwili.  Tyle z opisu Nieśmiertelnika. Usystematyzowanie występuje tylko na rzeczy. Coś jest pod rzeczą. Pospolite ruszenie trumien. Równoległy przemarsz wojsk złożonych w drewniane pudła. Mózg bez prądu leży w przewróconej szafie. Ciężko wyjść zza  krat kołyski swojego dzieciństwa, kiedy później Kołyska Judasza wciąż i na nowo nabija miękką część ciała na zaostrzony wierzchołek ludzkich strachów. Zagrożeniem sam dla siebie, nabity w butelkę; list nie dotarł do adresata rozbiwszy się o łódź ratunkową. Burza w szklance wody. Ciepły, letni deszcz. Bieganie na bosaka po kałużach, jakby symetryczne odbicie życzeń o pierwszym kroku w chmurach. Kolejna próba siebie i ciała. Burza w głowie pełnej wody. Teraz kartka nieprzyjaźnie szeleści, zapis szyfrem enigmatycznie tylko wyziera wyziewem zapomnienia umycia zębów. Kartka tnie. Rana cięta, dotkliwie szczypiąca. Ale to nic, bo goi się jak na psie. Śmiech zamiata nas pod latający dywan. Spadamy na zekranizowanych motywach powieści. Psy zawsze wylizują do czysta. Brudna sprawa. Wycięty w pień, nieogolony, podstarzały. Z wyjętym jęzorem, bo jednak jeszcze spragniony. Witamina D, plamy na słońcu, plamy na człowieku jak i w jego wnętrzu. Poplamił i nie zdążył przeprosić.
Plamy opadowe utrwalają nieśmiertelną myśl, że mięso musi się zepsuć. I psuje się od początku do końca przechodząc wszelkie procesy degradacji, począwszy od słowa. W przestrzeniach nieużytku myślowego wieje pustką, psy dupami szczekają, jest nie uprzątnięty plac po targowisku; baby robią zakupy, chłopy piją w bramach. Poślizgnąwszy się na mokrej posadzce, chłopiec przewrócił się rozlewając głowę. Tutaj sygnał nie dociera, wstrząs mózgu zrobił spięcie i ustała akcja serca. Ten staruszek miał już swoje lata, by co?! By ulecieć myślą ponad czaszkę; by schować się w kącie, w zakamarku sklepu z zegarkami. Ojciec zawsze zabierał syna do pracy. Zegarmistrz- statystycznie każdy ma urojenia. Czas tyka odliczając te grosze, a Mistrz patrzy na miejsce bezczasem oznaczone i zatraca się w tej myśli. Wszak utracił w tym momencie swoje mistrzostwo i tylko bezradnie obserwuje jak można bezmiar traktować. I stoi taki rozdygotany jegomość z obiema rękoma w nocniku, a raczej z nocnikiem na głowie i rękami wykrzywianymi w  natarczywym podnieceniu jakby chciał połamać się. I stoi z oczami wybałuszonymi i czeka jakby coś miało się stać, jakby coś powinno, musiało nadejść. Nic się nie dzieje.
Bo jeśli chodzi o słowo to gnój! Jeśli chodzi o gnój, to słowo może z niego wyparować. Wciągnij ten ostry, dusząco-gorący, śmierdzący zapach, a kolorowa bajka włączy się automatycznie. Bajka zniosła tytuł nadany i pozwoliła rozwinąć się do zakończenia.
Szatniarz zgasił światło. Ostatniego gryzą psy.


1 komentarz:

  1. Hejka. Przeczzytałem Twój komentarz na moim blogu (dopioero teraz co zacząłem tworzyć nową jego formułę i wróciłem do bloga). Chciałbym Cię serdecznie zaprosić na cotygodniowe moje zapiski z dziennika, oraz na konkurs, na kórym do wygrania jest książka.
    Wybacz, ale nie interesuje mnie treść bloga, jakiego tworzysz. Mogę jedynie powiedzieć, że dobrze ogarniasz temat i masz dobry styl. Ogólnie na pewno warto Cię polecać innym.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń