piątek, 11 marca 2022

Klepsydra

wydawać

 by się mogło, że są 

granice nieprzesuwalne

to ruchome piaski 

i ludzie jak

zia

ren

ka

wydawać 

się powinno, że są  

granice nieprzesuwalne

to ruchome piaski 

i ludzie... 


środa, 27 lipca 2016

Zerowa próba złota, czyli kontramarka


      To taka kontra dla marki. Kokakola, Najki, Majkrosoft. Takie przekazanie czegoś więcej niż modelu naśladownictwa i rzeczy pożądania. Kontramarka została puszczona w obieg. Przekażcie sobie pałeczkę pokoju. Podaj dalej. Odbierasz?! To tylko głosy z sąsiedniej pólłkuli. Nie dręczą. Wykazują nadpobudliwość i ukazują rozstępy pomiędzy warstwami kory. Na tle brzozy siwiejąca ludzka postać wygląda jak brat ze starszą siostrą. Ona trzyma naręcz tlenu, a on wierzy w nią bezgranicznie. Nie śmie nawet pstryknąć ją w nos, zaprzeczyć jej słowom, choć pozwala sobie na równy i pewny oddech.  Ma sie rozumieć, nie powstał z liści, ale ich butwiejący zapach odebrał zmysły i przeniósł w miejsce gdzie rodzą się komary. Kiedy to komarzyce przygotowują się do walki o krew,  komary dostrajając trąbkę na łagodną nutę, lecą by odurzać się kwiatowym nektarem. Pamięta dobrze jak przyrzekł nie opuszczać miejsc, które przypominają się zapachem. Nadawał im przywilej, myślał, że są ważniejsze. A to pewnie tylko jakaś nadczynność nosowo-rdzeniowa. A może, sam fakt ożywiania wspomnień cieszył go jakoś nostalgicznie, na tyle, aby wąchać, chcieć i szukać.
- z nudnych cmentarzy, z nagrobków bez skazy, skazani na opinię bliskich zwierząt węszymy w tych zbutwielcach szukając mocy jeszcze większego zamroczenia niż to, które zostało nam naturalnie ofiarowane. Bez przebaczenia nam-
Coś w tym jest, powiedziałby chory na Alzheimera, ale nie powie, stadium zaawansowane. Chory próbuje uśmiechnąć się, zatuszować całą sprawę, wywinąć się tej niepamięci. Zrobić dobrą minę do złej choroby. Robi grymas, a karta wcześniej tak nerwowo, chaotycznie rozpisywana na myśli, ubierana w litery i słowa, teraz jaśnieje. Staje się blada, wystraszona, opuszczona. Kartka, ta pierwsza i ostatnia deska ratunku. Ta próba zapisu Macierzy. To uspokojenie, ta zerowa próba złota. Złotousta skłamała raz kolejny:
- akt trzeci, tragiczny, dramatem chce zakończyć chwile oskarżenia. Pobudka! Powódka po litrze w dupie i ten punkt stymulowany, Panie Sędzio, był.  Libacja pełną gębą, zarzygane szczegóły. Powódka po litrze stuknęła się palcem w czoło i palcem ściągnęła wstyd z ust, kiedy przekleństwem wypaliła broń-
I to tyle z próby uchwycenia i przytrzymania, choćby podduszenia, chwili.  Tyle z opisu Nieśmiertelnika. Usystematyzowanie występuje tylko na rzeczy. Coś jest pod rzeczą. Pospolite ruszenie trumien. Równoległy przemarsz wojsk złożonych w drewniane pudła. Mózg bez prądu leży w przewróconej szafie. Ciężko wyjść zza  krat kołyski swojego dzieciństwa, kiedy później Kołyska Judasza wciąż i na nowo nabija miękką część ciała na zaostrzony wierzchołek ludzkich strachów. Zagrożeniem sam dla siebie, nabity w butelkę; list nie dotarł do adresata rozbiwszy się o łódź ratunkową. Burza w szklance wody. Ciepły, letni deszcz. Bieganie na bosaka po kałużach, jakby symetryczne odbicie życzeń o pierwszym kroku w chmurach. Kolejna próba siebie i ciała. Burza w głowie pełnej wody. Teraz kartka nieprzyjaźnie szeleści, zapis szyfrem enigmatycznie tylko wyziera wyziewem zapomnienia umycia zębów. Kartka tnie. Rana cięta, dotkliwie szczypiąca. Ale to nic, bo goi się jak na psie. Śmiech zamiata nas pod latający dywan. Spadamy na zekranizowanych motywach powieści. Psy zawsze wylizują do czysta. Brudna sprawa. Wycięty w pień, nieogolony, podstarzały. Z wyjętym jęzorem, bo jednak jeszcze spragniony. Witamina D, plamy na słońcu, plamy na człowieku jak i w jego wnętrzu. Poplamił i nie zdążył przeprosić.
Plamy opadowe utrwalają nieśmiertelną myśl, że mięso musi się zepsuć. I psuje się od początku do końca przechodząc wszelkie procesy degradacji, począwszy od słowa. W przestrzeniach nieużytku myślowego wieje pustką, psy dupami szczekają, jest nie uprzątnięty plac po targowisku; baby robią zakupy, chłopy piją w bramach. Poślizgnąwszy się na mokrej posadzce, chłopiec przewrócił się rozlewając głowę. Tutaj sygnał nie dociera, wstrząs mózgu zrobił spięcie i ustała akcja serca. Ten staruszek miał już swoje lata, by co?! By ulecieć myślą ponad czaszkę; by schować się w kącie, w zakamarku sklepu z zegarkami. Ojciec zawsze zabierał syna do pracy. Zegarmistrz- statystycznie każdy ma urojenia. Czas tyka odliczając te grosze, a Mistrz patrzy na miejsce bezczasem oznaczone i zatraca się w tej myśli. Wszak utracił w tym momencie swoje mistrzostwo i tylko bezradnie obserwuje jak można bezmiar traktować. I stoi taki rozdygotany jegomość z obiema rękoma w nocniku, a raczej z nocnikiem na głowie i rękami wykrzywianymi w  natarczywym podnieceniu jakby chciał połamać się. I stoi z oczami wybałuszonymi i czeka jakby coś miało się stać, jakby coś powinno, musiało nadejść. Nic się nie dzieje.
Bo jeśli chodzi o słowo to gnój! Jeśli chodzi o gnój, to słowo może z niego wyparować. Wciągnij ten ostry, dusząco-gorący, śmierdzący zapach, a kolorowa bajka włączy się automatycznie. Bajka zniosła tytuł nadany i pozwoliła rozwinąć się do zakończenia.
Szatniarz zgasił światło. Ostatniego gryzą psy.


wtorek, 19 lipca 2016

Mandala (sala C, pokój nr 2)

     Za sprawą problemu związanego z moją dupą, trafiłem na oddział chirurgiczny. Nie żeby chodziło o motyli pogo i jakieś motylkowe wewnętrzne okaleczenia. Kocha, nie kocha, lubi, szanuje, poślubi. Sprawy tej natury rosną już sobie spokojnie przybierając kształty dzikich ogrodów i wolno rosnących dębów. Czasami, dla zabawy, kopnięty kwadrat puszczamy na jasnym niebie i uśmiechając się, aby życie nie poszło na marne, biegniemy ile tchu. Oddechy, skrupulatnie zliczane więziennymi kreskami po pięć, odlicza Stróż z wytatuowaną pomiędzy brwiami kropką na czole. Każdy ma swoją kropkę- zauważył pan M. mający już dwie kosy na karku i kolejne pożegnanie za sobą.
     Ból w formie transowego nawoływania Jezusa zaglądał do każdego ucha i pozostawał tam siejąc zmieszanie i niesmak. Jezus ubrany w białe prześcieradła przechadzał się po szpitalnym korytarzu, nie mogąc zajrzeć do chorych. Trzepot białych prześcieradeł uspokajany iniekcją z morfiny uciszał się do czasu wypłukania chemii z mózgu. Z czasem, Zwiększonej Tolerancji opadają ręce, wzdryga ramionami i odwraca się w stronę okna. Wtedy Mantra nasila swoje błagania. Można żartować z choroby, ale nie śmiać się.pan M. stonował galop głupich, choć pomagających wytrwać, żartów.
     Nie mogąc spać, wybrałem się na spacer po oddziale. Ciężkie oddechy dobiegające z sal odpychały mnie coraz dalej i dalej, aż nastała cisza. Przyuważyłem miejsce gdzie nocą spotykają się wózki inwalidzkie i balkoniki ułatwiające chodzenie. Niczym wilcza wataha kręciły się niespokojnie. Wózki wzajemnie obwąchiwały swoje siedziska i stając na tylnych kółkach złowrogo szeptały o swoich panach. Zwęszywszy ranę obróciły się w moim kierunku i zaczęły podjeżdżać. Uratował mnie dźwięk nadciągającego wózka medycznego pełnego przeciwbólowych delicji. Wataha słysząc osobnika alfa odpuściła. Zamilkła i znieruchomiała.
     Pan B. przed swoją kropką zdążył pomodlić się, przyjął komunię i przybił piątkę wnukowi. Obejrzał to, co tam leciało w telewizorze. Rzucił kilka przekleństw opowiadając historię o spotkaniu z osadzonym w pobliskim szpitalu wariacie. Opowieść była jakaś taka bez puenty, niedopowiedziana. Zatrzymał ją w pewnym momencie i tak zostawił…
     One wiedzą, że ja dobry pacjent mówił o sobie i siostrach. Faktycznie, sporo czasu spędził w szpitalu i zdążył zadomowić się na tyle, aby wiedzieć kto rozdaje karty. Raczej był człowiekiem, który nie robił ludziom pod górkę. Zdążył przekazać mi kilka przydatnych szpitalnych rad. Bardzo trafnie sprecyzował działanie „głupiego Jasia” mówiąc, że to tabletka na zobojętnienie. Zdążył jeszcze zmęczyć się bólem. W nocy zdążył nie zrozumieć swojego położenia: wszystko dobrze, miotając się niespokojnie, odpowiadał szybkim, płytkim oddechem. Wcześniej pomogłem naładować jego komórkę i zdążyłem - na prośbę - otworzyć okno. Zdążyliśmy znać się dwa dni.
     Rano wróciło świeżo zaścielone puste łóżko, pusta szafka i nastał kolejny wschód słońca. Wiadomość o wyładowanym sercu była tylko dopowiedzeniem do zaistniałego obrazka. Zdążyłem zauważyć, tak na marginesie, między prawdami a bogami, że zobojętnienie przychodzi z wiekiem.

Autostopowicz

     Wracając drugiego listopada do rodzinnego miasteczka, z daleka, na poboczu zauważyłem postać zatrzymującą samochody. Skusiłem się na towarzystwo nieznajomego. Dziad wsiadł i przedstawił się imieniem Anastazy. Zaczął barwnie opowiadać koleje swoich losów. Szyby zaparowały. Zrozumiałem, że chłop pewnie spragniony. Poczęstowałem miodem pitnym. Przyssał się jak do cyca i pociągając głębsze hausty napełnił się łzami. Wspominał z imienia i nazwiska ludzi, którym nie mógł pomóc i na których śmierć był zmuszony patrzeć. Tematy stały się za duszne i opuściłem do połowy szybę, aby choć część mar uwolnić. W pewnym momencie zachwiał się emocjonalnie i na dłoniach pojawiła się krew. Dziad dostał krwotoku z nosa. Zaczął przepraszać i mówić, że to nie do końca tak miało wyglądać, że on chciał inaczej. Że plan nie przewidział wszystkich możliwości. W międzyczasie użyczyłem wielowarstwowych zapachowych chusteczek higienicznych. Wzdrygnął się, ale nie wzgardził. Trzymając nosa poprosił, abym go wysadził na siódmej stacji. Upewniwszy się, że chłop sobie poradzi, podrzuciłem go na tenże przystanek i życząc wszystkiego dobrego odjechałem. Spojrzałem za nim we wsteczne lusterko, jednak śladu po człowieku nie było. Podbiłem volume i przestałem się zastanawiać. Noc była chłodna. Miasteczko przywitało mnie łuną rozdygotanego ciepłego światła. Z nieba w pełni lodowate oko patrzyło swym zimnym i obojętnym spojrzeniem na ludzkie próby ogrzania błąkających się bezdomnych.

Las anatomii

    Kruk Flodolf zaprosił mnie do swej kryjówki. Było to stare drzewo, częściowo otwarte, częściowo chore. Na pewno miało moc przemawiania do ludzi. Są świadkowie. Echowi. Rozmawialiśmy o anatomii lasu, o puszkach po piwie i krwi na opuszkach, bo amelinium. Była rzecz o ucieczkach w zalążek, o burzliwych potokach i chwianiu się chwili. Była próba przekazania sobie znaku pokoju i temat zwierzęcej wiary. Flodolf przedstawił mi swój pogląd na istnienie później, po przeobrażeniu. Pokazał mi miejsce gdzie stare ślimaki zostawiają swoje muszle i potem resztkami energii odpływają przed siebie, przez las, przez siebie, przed las. Dziobem wskazał mi przybity do drzewa symbol zwierzęcych wierzeń. Zbawieniem jest dla nich wiara w ponowne przyjście bękarta lasów, Pierwszego Dzika-  Woreza. Według wierzeń będzie biegł w pełnym słońcu czerwcowego południa. Bez skóry, bez grubiaństwa, jakby bez maski, dziki i bolesny. Poprzez krew wyzwolenie z krwi.Tak zostało, już dawno temu,  zapisane na pierwszych, suchych liściach. Powiedział również, że ludzie są stworzeni tylko po to, aby urzeczywistniać nadzieję, zdejmować skóry zwierząt i garbować do jasności. Wychodząc z drzewa, dość poważnie zbity z tropu, nie ubrałem zawieszonej na gałęzi mojej kurtki zrobionej ze skóry Władzia, kolegi z boiska. Taki jego los, bo z tego co pamiętam od zawsze był karmiony gapami.        

poniedziałek, 18 lipca 2016

Polowanie

    W tym lesie myśliwi mieli konkretne zadanie. Mieli wedrzeć się w moją jaźń i zagwostką zadać śmiertelną ranę. Były dwie ofiary na tarczy. Tyle pamiętam. Patrząc na to przez wspomnienie snu,widziałem, ilość dwa. Czy to tylko ty i ktoś, czy ty i ja?! Jawa (póki co) zliczyła do raz. Do dnia wczorajszego bałem się, że ta druga osoba to będzie znowu ktoś spod moich ramion. Dzisiaj mnie trafiło, celnie, zrozumiałem przekaz snu, ta druga ofiara to jednak ja. Ulżyło mi. Teraz się nie boję, bo razem będzie łatwiej. Tam przygotujemy, w niemożności przygotowania, kolejne posłania dla tych, którzy  nadejdą. Bo do tego zawodu potrzeba naprawdę dobrze wykwalifikowanych nicponi. Nic nas nie goni, sztywny krochmal i zapach ułożenia. Najpierw będziemy na nich patrzeć, to może trwać dość długo. Potem przebierzemy się za rosomaki i będziemy udawać porzucone, skrzywdzone biedactwa, które potrzebują opieki. Nawet zmarły skusi się na takie sidła.Przebudzą się po naszej stronie i dokarmiając nas znalezionymi na szybko myślami, poczują się potrzebni i na nowo narodzą. Często są to niestrawne substancje. Zmarli idą na łatwiznę i dokarmiają ostatnimi myślami. Bywa, że musimy najeść się niezapłaconymi rachunkami, grzechem pogaństwa, uczuciem niesprawiedliwości, bywa też, że nienawiść ością staje. Są też milsze poczęstunki, smak przebaczenia, ulgi. Poczucie spełnienia najcieplej smakuje, choć często przyprawione jest nutką braku. Rozsmakowałem się jednak w uczuciu gorączki i blado-mówienia. Na szybko wytłumaczę. Taka to mowa na wpół niezrozumiała i na poły pewna siebie. Często jednak, zaczynają mówić do nas po całkowitym omacku, coś sobie przypominają i wtedy trochę męczą. A to znamy, bo przeważnie się powtarzają. Jesteśmy cierpliwi, bo mamy nadzieję, że czymś nas zaskoczą. Że przeleją pewien zasób niejasności, który poczuli przechodząc na ostatnią stronę. Cóż za bezwstydna penetracja, tak ostentacyjnie podejrzeć ostatnią stronę i jeszcze udawać, że się tylko zerknęło, że to tylko taka nerwica natręctw. Znów prostuję palce, naciągając ich skórę myślę, że popadając, się z czegoś uwalniam. Ostatnia strona nie ma znaczenia, bo puenta musi być poparta kurzajką, martwicą, bólem kolana, łojem, krwotoczną i konwulsjami. Cóż nam po pięknym Werterze, jak tylko odstrasza nas przeobrażonych w miłe zwierzątka. Jakieś w nim niepohamowane, mimowolne wystrzały. Wtedy pod łóżko i strach paraliżujący czyn. Z rodziną najlepiej na zdjęciu. Kiedy już tylko zdjęcie, wtedy lepiej nie mówić, bo po co zasmucać otoczenie. Daj żyć, wszystko będzie dobrze. Wszystko. Już dobrze. W czasie kabaretowej zarazy można powtarzać kwestie np.: Robina Wiliams’a i na nowo poczuć się skrępowanym. Zakaz kąpieli jest wszechobecny na wysuszonej skórze.Nie każ mi płacić za moje winy, kopsnij kilka swoich i śmiejmy się. Tutaj wystarczy podnieść ręce i nawet atom nie naruszy konstrukcji. Poddaję się.Oddalony od milczenia, zasypiając na białym prześcieradle i wciąż wyznaczając granicę słowem, wiem, że jeszcze nie jestem na tarczy. Zawstydzający to niewypał.