To taka kontra dla marki. Kokakola, Najki, Majkrosoft. Takie przekazanie czegoś więcej niż modelu naśladownictwa i rzeczy pożądania. Kontramarka została puszczona w obieg. Przekażcie sobie pałeczkę pokoju. Podaj dalej. Odbierasz?! To tylko głosy z sąsiedniej pólłkuli. Nie dręczą. Wykazują nadpobudliwość i ukazują rozstępy pomiędzy warstwami kory. Na tle brzozy siwiejąca ludzka postać wygląda jak brat ze starszą siostrą. Ona trzyma naręcz tlenu, a on wierzy w nią bezgranicznie. Nie śmie nawet pstryknąć ją w nos, zaprzeczyć jej słowom, choć pozwala sobie na równy i pewny oddech. Ma sie rozumieć, nie powstał z liści, ale ich butwiejący zapach odebrał zmysły i przeniósł w miejsce gdzie rodzą się komary. Kiedy to komarzyce przygotowują się do walki o krew, komary dostrajając trąbkę na łagodną nutę, lecą by odurzać się kwiatowym nektarem. Pamięta dobrze jak przyrzekł nie opuszczać miejsc, które przypominają się zapachem. Nadawał im przywilej, myślał, że są ważniejsze. A to pewnie tylko jakaś nadczynność nosowo-rdzeniowa. A może, sam fakt ożywiania wspomnień cieszył go jakoś nostalgicznie, na tyle, aby wąchać, chcieć i szukać.
-
z nudnych cmentarzy, z nagrobków bez skazy, skazani na opinię bliskich zwierząt
węszymy w tych zbutwielcach szukając mocy jeszcze większego zamroczenia niż to,
które zostało nam naturalnie ofiarowane. Bez przebaczenia nam-
Coś
w tym jest, powiedziałby chory na Alzheimera, ale nie powie, stadium
zaawansowane. Chory próbuje uśmiechnąć się, zatuszować całą sprawę, wywinąć się
tej niepamięci. Zrobić dobrą minę do złej choroby. Robi grymas, a karta
wcześniej tak nerwowo, chaotycznie rozpisywana na myśli, ubierana w litery i
słowa, teraz jaśnieje. Staje się blada, wystraszona, opuszczona. Kartka, ta
pierwsza i ostatnia deska ratunku. Ta próba zapisu Macierzy. To uspokojenie, ta
zerowa próba złota. Złotousta skłamała raz kolejny:
- akt trzeci, tragiczny, dramatem chce zakończyć chwile oskarżenia.
Pobudka! Powódka po litrze w dupie i ten punkt stymulowany, Panie Sędzio,
był. Libacja pełną gębą, zarzygane
szczegóły. Powódka po litrze stuknęła się palcem w czoło i palcem ściągnęła
wstyd z ust, kiedy przekleństwem wypaliła broń-
I to tyle z próby uchwycenia i przytrzymania, choćby podduszenia,
chwili. Tyle z opisu Nieśmiertelnika.
Usystematyzowanie występuje tylko na rzeczy. Coś jest pod rzeczą. Pospolite
ruszenie trumien. Równoległy przemarsz wojsk złożonych w drewniane pudła. Mózg
bez prądu leży w przewróconej szafie. Ciężko wyjść zza krat kołyski swojego dzieciństwa, kiedy
później Kołyska Judasza wciąż i na nowo nabija miękką część ciała na zaostrzony
wierzchołek ludzkich strachów. Zagrożeniem sam dla siebie, nabity w butelkę;
list nie dotarł do adresata rozbiwszy się o łódź ratunkową. Burza w szklance
wody. Ciepły, letni deszcz. Bieganie na bosaka po kałużach, jakby symetryczne
odbicie życzeń o pierwszym kroku w chmurach. Kolejna próba siebie i ciała.
Burza w głowie pełnej wody. Teraz kartka nieprzyjaźnie szeleści, zapis szyfrem
enigmatycznie tylko wyziera wyziewem zapomnienia umycia zębów. Kartka tnie. Rana
cięta, dotkliwie szczypiąca. Ale to nic, bo goi się jak na psie. Śmiech zamiata
nas pod latający dywan. Spadamy na zekranizowanych motywach powieści. Psy
zawsze wylizują do czysta. Brudna sprawa. Wycięty w pień, nieogolony,
podstarzały. Z wyjętym jęzorem, bo jednak jeszcze spragniony. Witamina D, plamy
na słońcu, plamy na człowieku jak i w jego wnętrzu. Poplamił i nie zdążył
przeprosić.
Plamy opadowe utrwalają nieśmiertelną myśl, że mięso musi się zepsuć. I
psuje się od początku do końca przechodząc wszelkie procesy degradacji,
począwszy od słowa. W przestrzeniach nieużytku myślowego wieje pustką, psy
dupami szczekają, jest nie uprzątnięty plac po targowisku; baby robią zakupy,
chłopy piją w bramach. Poślizgnąwszy się na mokrej posadzce, chłopiec
przewrócił się rozlewając głowę. Tutaj sygnał nie dociera, wstrząs mózgu zrobił
spięcie i ustała akcja serca. Ten staruszek miał już swoje lata, by co?! By
ulecieć myślą ponad czaszkę; by schować się w kącie, w zakamarku sklepu z
zegarkami. Ojciec zawsze zabierał syna do pracy. Zegarmistrz- statystycznie
każdy ma urojenia. Czas tyka odliczając te grosze, a Mistrz patrzy na miejsce
bezczasem oznaczone i zatraca się w tej myśli. Wszak utracił w tym momencie
swoje mistrzostwo i tylko bezradnie obserwuje jak można bezmiar traktować. I
stoi taki rozdygotany jegomość z obiema rękoma w nocniku, a raczej z nocnikiem
na głowie i rękami wykrzywianymi w
natarczywym podnieceniu jakby chciał połamać się. I stoi z oczami
wybałuszonymi i czeka jakby coś miało się stać, jakby coś powinno, musiało
nadejść. Nic się nie dzieje.
Bo jeśli chodzi o słowo to gnój! Jeśli chodzi o gnój, to słowo może z
niego wyparować. Wciągnij ten ostry, dusząco-gorący, śmierdzący zapach, a
kolorowa bajka włączy się automatycznie. Bajka zniosła tytuł nadany i pozwoliła
rozwinąć się do zakończenia.
Szatniarz
zgasił światło. Ostatniego gryzą psy.