wtorek, 19 lipca 2016

Mandala (sala C, pokój nr 2)

     Za sprawą problemu związanego z moją dupą, trafiłem na oddział chirurgiczny. Nie żeby chodziło o motyli pogo i jakieś motylkowe wewnętrzne okaleczenia. Kocha, nie kocha, lubi, szanuje, poślubi. Sprawy tej natury rosną już sobie spokojnie przybierając kształty dzikich ogrodów i wolno rosnących dębów. Czasami, dla zabawy, kopnięty kwadrat puszczamy na jasnym niebie i uśmiechając się, aby życie nie poszło na marne, biegniemy ile tchu. Oddechy, skrupulatnie zliczane więziennymi kreskami po pięć, odlicza Stróż z wytatuowaną pomiędzy brwiami kropką na czole. Każdy ma swoją kropkę- zauważył pan M. mający już dwie kosy na karku i kolejne pożegnanie za sobą.
     Ból w formie transowego nawoływania Jezusa zaglądał do każdego ucha i pozostawał tam siejąc zmieszanie i niesmak. Jezus ubrany w białe prześcieradła przechadzał się po szpitalnym korytarzu, nie mogąc zajrzeć do chorych. Trzepot białych prześcieradeł uspokajany iniekcją z morfiny uciszał się do czasu wypłukania chemii z mózgu. Z czasem, Zwiększonej Tolerancji opadają ręce, wzdryga ramionami i odwraca się w stronę okna. Wtedy Mantra nasila swoje błagania. Można żartować z choroby, ale nie śmiać się.pan M. stonował galop głupich, choć pomagających wytrwać, żartów.
     Nie mogąc spać, wybrałem się na spacer po oddziale. Ciężkie oddechy dobiegające z sal odpychały mnie coraz dalej i dalej, aż nastała cisza. Przyuważyłem miejsce gdzie nocą spotykają się wózki inwalidzkie i balkoniki ułatwiające chodzenie. Niczym wilcza wataha kręciły się niespokojnie. Wózki wzajemnie obwąchiwały swoje siedziska i stając na tylnych kółkach złowrogo szeptały o swoich panach. Zwęszywszy ranę obróciły się w moim kierunku i zaczęły podjeżdżać. Uratował mnie dźwięk nadciągającego wózka medycznego pełnego przeciwbólowych delicji. Wataha słysząc osobnika alfa odpuściła. Zamilkła i znieruchomiała.
     Pan B. przed swoją kropką zdążył pomodlić się, przyjął komunię i przybił piątkę wnukowi. Obejrzał to, co tam leciało w telewizorze. Rzucił kilka przekleństw opowiadając historię o spotkaniu z osadzonym w pobliskim szpitalu wariacie. Opowieść była jakaś taka bez puenty, niedopowiedziana. Zatrzymał ją w pewnym momencie i tak zostawił…
     One wiedzą, że ja dobry pacjent mówił o sobie i siostrach. Faktycznie, sporo czasu spędził w szpitalu i zdążył zadomowić się na tyle, aby wiedzieć kto rozdaje karty. Raczej był człowiekiem, który nie robił ludziom pod górkę. Zdążył przekazać mi kilka przydatnych szpitalnych rad. Bardzo trafnie sprecyzował działanie „głupiego Jasia” mówiąc, że to tabletka na zobojętnienie. Zdążył jeszcze zmęczyć się bólem. W nocy zdążył nie zrozumieć swojego położenia: wszystko dobrze, miotając się niespokojnie, odpowiadał szybkim, płytkim oddechem. Wcześniej pomogłem naładować jego komórkę i zdążyłem - na prośbę - otworzyć okno. Zdążyliśmy znać się dwa dni.
     Rano wróciło świeżo zaścielone puste łóżko, pusta szafka i nastał kolejny wschód słońca. Wiadomość o wyładowanym sercu była tylko dopowiedzeniem do zaistniałego obrazka. Zdążyłem zauważyć, tak na marginesie, między prawdami a bogami, że zobojętnienie przychodzi z wiekiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz