W tym lesie myśliwi mieli konkretne zadanie. Mieli wedrzeć się w moją
jaźń i zagwostką zadać śmiertelną ranę. Były dwie ofiary na tarczy. Tyle
pamiętam. Patrząc na to przez wspomnienie snu,widziałem, ilość dwa. Czy
to tylko ty i ktoś, czy ty i ja?! Jawa (póki co) zliczyła do raz. Do
dnia wczorajszego bałem się, że ta druga osoba to będzie
znowu ktoś spod moich ramion. Dzisiaj mnie trafiło, celnie, zrozumiałem
przekaz snu, ta druga ofiara to jednak ja. Ulżyło mi. Teraz się nie
boję, bo razem będzie łatwiej. Tam przygotujemy, w niemożności
przygotowania, kolejne posłania dla tych, którzy nadejdą. Bo do tego
zawodu potrzeba naprawdę dobrze wykwalifikowanych nicponi. Nic nas nie
goni, sztywny krochmal i zapach ułożenia. Najpierw będziemy na nich
patrzeć, to może trwać dość długo. Potem przebierzemy się za rosomaki i
będziemy udawać porzucone, skrzywdzone biedactwa, które potrzebują
opieki. Nawet zmarły skusi się na takie sidła.Przebudzą się po naszej
stronie i dokarmiając nas znalezionymi na szybko myślami, poczują się
potrzebni i na nowo narodzą. Często są to niestrawne substancje. Zmarli
idą na łatwiznę i dokarmiają ostatnimi myślami. Bywa, że musimy najeść
się niezapłaconymi rachunkami, grzechem pogaństwa, uczuciem
niesprawiedliwości, bywa też, że nienawiść ością staje. Są też milsze
poczęstunki, smak przebaczenia, ulgi. Poczucie spełnienia najcieplej
smakuje, choć często przyprawione jest nutką braku. Rozsmakowałem się
jednak w uczuciu gorączki i blado-mówienia. Na szybko wytłumaczę. Taka
to mowa na wpół niezrozumiała i na poły pewna siebie. Często jednak,
zaczynają mówić do nas po całkowitym omacku, coś sobie przypominają i
wtedy trochę męczą. A to znamy, bo przeważnie się powtarzają. Jesteśmy
cierpliwi, bo mamy nadzieję, że czymś nas zaskoczą. Że przeleją pewien
zasób niejasności, który poczuli przechodząc na ostatnią stronę. Cóż za
bezwstydna penetracja, tak ostentacyjnie podejrzeć ostatnią stronę i
jeszcze udawać, że się tylko zerknęło, że to tylko taka nerwica
natręctw. Znów prostuję palce, naciągając ich skórę myślę, że popadając,
się z czegoś uwalniam. Ostatnia strona nie ma znaczenia, bo puenta musi
być poparta kurzajką, martwicą, bólem kolana, łojem, krwotoczną i
konwulsjami. Cóż nam po pięknym Werterze, jak tylko odstrasza nas
przeobrażonych w miłe zwierzątka. Jakieś w nim niepohamowane, mimowolne
wystrzały. Wtedy pod łóżko i strach paraliżujący czyn. Z rodziną
najlepiej na zdjęciu. Kiedy już tylko zdjęcie, wtedy lepiej nie mówić,
bo po co zasmucać otoczenie. Daj żyć, wszystko będzie dobrze. Wszystko.
Już dobrze. W czasie kabaretowej zarazy można powtarzać kwestie np.:
Robina Wiliams’a i na nowo poczuć się skrępowanym. Zakaz kąpieli jest
wszechobecny na wysuszonej skórze.Nie każ mi płacić za moje winy,
kopsnij kilka swoich i śmiejmy się. Tutaj wystarczy podnieść ręce i
nawet atom nie naruszy konstrukcji. Poddaję się.Oddalony od milczenia,
zasypiając na białym prześcieradle i wciąż wyznaczając granicę słowem,
wiem, że jeszcze nie jestem na tarczy. Zawstydzający to niewypał.